EXTRANews

Dziś 76. rocznica Powstania Warszawskiego. O stolicę bił się też wolsztynianin Franciszek Czeszak3 min na czytanie

0

Dzisiaj na wspomnienie godziny „W”, czyli godziny rozpoczęcia zrywu, w całym kraju zawyją syreny. Upamiętnią m. in. powstańca z Wolsztyna. Franciszek Czeszak (+ 91 l.) był jednym z tysiąca Wielkopolan, który bił się o stolicę. 

Czeszak urodził się w Dakowach Mokrych (gm. Opalenica), a wychował w Gradowicach (gm. Wielichowo) u swoich dziadków. Jego ojciec był zawodowym oficerem w Poznaniu, skąd w 1921 roku został przeniesiony do Warszawy. Mały Franek dołączył do rodziców i starszych sióstr dopiero po ukończeniu siedmiu lat. W stolicy skończył szkołę podstawową i średnią. Pierwszą pracę, jako praktykant, rozpoczął w Doświadczalnych Warsztatach Lotniczych na Okęciu w Warszawie. Zaraz po wybuchu wojny jego ojciec zginął w walkach. 20-letni Franciszek zaangażował się w działania konspiracyjne przeciwko okupantowi. Pracował przy obsłudze wagonów dowożących materiały na budowę. Nie był wzorowym pracownikiem, uszkadzał wagony, co na jakiś czas wyłączało je z użycia. Niemcy się zorientowali, ale został ostrzeżony i uciekł z Warszawy. Przez pół roku pracował w gospodarstwie rolnym na Mazowszu. Do miasta wrócił jako Józef Bielawski i znów przyłączył się do małego sabotażu i kolportażu. Brał nawet udział w akcji w obronie Pomnika Lotnika na Placu Unii Lubelskiej, gdzie został ranny. W jego domu na Sadybie mieszkał emerytowany lekarz polskiego lotnictwa, który przez pół roku pomagał mu dojść do zdrowia. Tydzień przed godziną „W” porzucił pracę i brał udział w ćwiczeniach w lasach. 

Godzina „W” zastała Franciszka na Alei Niepodległości. Nie wszyscy powstańcy mieli broń, ale Czeszakowi przypadł w udziale sześciostrzałowy pistolet. Walczył na Górnym Mokotowie w oddziale Baszta, którym dowodził Stanisław Kamiński. Podczas jednej z walk został ciężko ranny wskutek ostrzału artyleryjskiego. Podmuch wyrzucił go z pierwszego pietra i został przysypany gruzami. Na szczęście pomogli koledzy. Po opatrzeniu ran walczył do końca. 27 września 1944 roku został zatrzymani przez żołnierzy Wermachtu, którzy okazali się Polakami ze Śląska. Resztki wszystkich oddziałów powstańczych zgrupowano w Forcie Mokotowskim. Tam Franciszek spotkał nawet generała Tadeusza Bora – Komorowskiego, komendanta głównego Armii Krajowej i premiera rządu RP na uchodźstwie. Ze zniszczonej Warszawy poszedł pieszo razem z kolegami do Pruszkowa, a potem do Skierniewic. Koleją Franciszek został przewieziony do Werden Bremen za Hamburgiem. Obóz był bardzo duży i międzynarodowy, ale Czeszak nie wspominał tego doświadczenia bardzo źle. Po trzech miesiącach trafił do Hamburga, gdzie pracował przy odgruzowywaniu zbombardowanego miasta. 

W kwietniu 1945 roku, gdy zbliżała się już ofensywa aliantów, ewakuowano jeńców pod granicę duńską. Jeszcze przez dwa tygodnie po kapitulacji Niemiec zajmował się nimi Wermacht, ale nie było już żadnej dyscypliny. Potem przejęli ich Anglicy. Później Franciszek znalazł się na wyspie Sylt na Morzu Północnym, skąd w grudniu 1945 roku został przewieziony do Szczecina. Wrócił do zrujnowanej Warszawy, ale w jego domu mieszkał już ktoś inny. Dowiedział się, że jego matka jest w Wolsztynie u teściowej i postanowił dołączyć do rodziny. Tak na 66 kolejnych lat życia związał się z miastem parowozów. Pracował zawodowo, a potem, będąc już na emeryturze, przez wiele lat był kościelnym. Doczekał się dwójki dzieci i pięciorga wnucząt. Zmarł w wieku 91 lat. Spoczywa na cmentarzu przy ul. Lipowej w Wolsztynie. 

JP

foto: Karolina Czeszak

Podziel się informacją ...

Zobacz inne

Więcej w EXTRA