Nocują w pustostanach, a gdy znajdą otwarte drzwi – na klatkach schodowych i w piwnicach. Pomoc społeczna oferuje im posiłki, ale gdy bary zamknięte, jedzą na ulicznych i parkowych ławkach. Zbierają złom, butelki, czasem żebrzą i żyją tak latami narzekając na swój los, a jednocześnie nie robiąc nic, by go zmienić. Nie chcą korzystać z pomocy przytulisk i noclegowni, bo regulamin wymaga, by byli trzeźwi, a to dla zdecydowanej większości z nich zbyt trudne.
Zimowe noce niejeden z nich przepłacił więc życiem, dlatego policja co roku w okresie jesienno zimowym apeluje, by nie przechodzić obojętnie obok bezdomnych i informować służby o miejscach ich koczowania. OPS-y i organizacje pozarządowe mają dla nich miejsca w schroniskach, czystą ciepłą odzież i programy wychodzenia z bezdomności. Pomagają też tym, którzy odrzucają wyciągniętą do nich rękę, a z kompleksowej oferty – jak w knajpie, wybierają tylko to, na co mają ochotę: ciepły posiłek, czasem prysznic i łach na grzbiet. Bez wysiłku, a przede wszystkim bez rygorów.
Na co dzień każdy radzi sobie na własną rękę, ale żyjąc w małych miastach dobrze się znają. Wielu ma jakieś zasiłki albo renty socjalne. Deklarują, że to od 500 do prawie 1 tys. 400 zł miesięcznie. – Nie da się z tego wyżyć. Jesteśmy chorzy. Musimy wykupować leki – tłumaczy Krzysztof i przekonuje, że alkoholizm to też ciężka choroba. Wioletta straciła wzrok, a on chodzi o kuli, bo ma uszkodzony kręgosłup. Po pozostałych choroby nie widać, ale lata spędzone na ulicy z pewnością odbiły się na ich zdrowiu.
Sławek ma 49 lat i całe życie spędził w jednym mieście. Miał ładną, zaradną żonę i dzieci, ale wybrał alkohol. Jest bezdomny od ośmiu lat. Wiesław ma w rękach dobry fach. Pracodawcy zatrudniali go nawet do wykończeniówki, ale nie mogli na niego liczyć, bo pił. Ma tylko 43 lata. Miał kiedyś mieszkanie komunalne, ale jak twierdzi – cztery lata temu gmina mu je zabrała, bo było trochę zaniedbane. Nietrudno się domyślić, że w rzeczywistości było inaczej, ale w świecie Wiesława to „oni” są źli.
Krzysztof, jak większość z nich, to prawdziwy obieżyświat. Ma 56 lat. Urodził się w jednym mieście, ożenił w drugim. Mieszkał tam latami z żoną i córką. Pracował, a wolny czas wypełniali mu koledzy i alkohol. Pewnego dnia żona powiedziała: Dość! Zabrała dziecko i wyjechała. Dziś mieszkają zagranicą, a w wolny od zobowiązań i obowiązków czas Krzysztof pić coraz więcej. Stracił mieszkanie i od 10 lat żyje na ulicy. Dziś jest wrakiem człowieka. Schorowanym i samotnym.
– Mam siostrę, ale ona ma swoje problemy. Żony i córki też nie chcę obarczać – mówi. Żyje z renty, której nie starcza od pierwszego do pierwszego, korzysta z pomocy społecznej i – przynajmniej teraz, wynajmuje za grosze jakiś kąt u znajomego. – Mógłbym wyjechać do innego miasta, do kolegi. Miałbym gdzie mieszkać, ale co z tego, jak nikogo tam nie znam i mnie nikt nie zna. Tu zawsze od kogoś pożyczę pieniądz i w sklepie dostanę na krechę, a tam? – tłumaczy dlaczego żyje tak, jak żyje.
Wioletta ma 54 lata. Była mężatką i miała dwoje dzieci, które od dawno są już dorosłe. Niechętnie rozmawia o przeszłości. Pokrzykuje i buntuje się, gdy słyszy, że jej sytuacja to konsekwencja jej własnych wyborów. Mówi, że odeszła od męża, bo ją bił, ale gdy chciała się wymeldować z mieszkania, dostała w gminie nakaz jego opuszczenia. Jak było naprawdę?
Po rozwodzie związała się z innym mężczyzną. Żyła z nim 12 lat i urodziła mu czworo dzieci, ale znów coś poszło nie tak i od 6 lat jest bezdomna. W między czasie pomieszkiwała w rożnych miejscach i związała się z Robertem, który się nią opiekuje, bo kobieta latami traciła wzrok, a od roku jest niewidoma. Jej partner pracuje, ale jak ona jest bezdomny. Na Wiolettę czeka miejsce w ośrodku. W każdej chwili może tam pojechać. Gmina zapewni jej nawet transport. Ale ona nie chce. Nie zostawi partnera. – Szkoda mi tej dziewczyny! – mówi ze łzami w oczach Krzysztof.
Weteranem wśród naszych rozmówców jest Grzegorz. Przed laty mieszkał z bratem i matką, która zmarła 25 lat temu zapisując mieszkanie na syna, który się nią opiekował. Nie był to niestety Grzegorz. W mieszkaniu po matce mieszka dziś jego bratanek, a on od ćwierć wieku żyje na ulicy.
EI